Już nie mogę czytać i słuchać o tej krzywdzie jaką EURO wszystkim wyrządza. Kobiety to chyba istne katusze przeżywają. Będą gwałcone, a jak nie będą, to owdowieją (nawet taka książka powstała), bo podobno mężczyźni stracą nimi zainteresowanie. Ciekawe bardzo. Mnie zainteresowania sportem nauczała Mama. Nie wyobraża sobie niedzieli bez wyścigu F1, żużla, czy piłkarskiego widowiska. Moja dziewczyna to zagorzała fanka siatkówki. Koleżanki też w większości przynajmniej lubią sport. Co pewnie jeszcze bardziej szokujące, należą do zorganizowanych grup kibicowskich!
Jak już jedna z drugą faktycznie ma EURO w poważaniu, to czy musi o tym truć całemu światu? Problem jest chyba taki, że nie mają własnego hobby skoro im przeszkadza, że facet posiedzi dziennie przed telewizorem trzy godziny. No po prostu niesamowita strata czasu. Umówcie się z koleżankami do kina, kawiarni, poczytajcie książkę. Nie lamentujcie! Bo i my możemy. W końcu przez cały rok jesteśmy wdowcami przez te Wasze telenowele. Prawda?
Kto tam jeszcze cierpi przez to EURO? Znaleźć można tak zwanych anty-kibiców. Ludzie ci próbują udowodnić, że EURO dosłownie wchodzi im na głowę i nie mogą przez nie żyć. Jak chociażby profesor Czapiński, który manifestuje to, że ma EURO w nosie. Świetnie, niech się więc Pan zajmie swoimi zainteresowaniami. Gwarantuję, da się żyć. Ja się o EURO na każdym kroku nie potykam, więc i inni dadzą radę. O dziwo życie toczy się normalnie.
Dziennikarzom i innym wrażliwcom przeszkadzają flagi na balkonach, samochodach i gdzie się tylko da. No bo nie wszystkie spełniają warunki dla flagi narodowej. Straszne. To już nie chodzi o dobrą zabawę, dumę z imprezy? Tak wam zależy na poprawności, przeforsujcie ustawę zabraniającą sprzedaży pseudo-flag.
Mam dla was wszystkich określenie.
EURO-płaczki – osoby pozbawione własnych zainteresowań, próbujące się dowartościować i zwrócić na siebie uwagę poprzez manifestację niechęci do EURO.