Speedway Ekstralipa

Żużel to sport dynamiczny, dostarczający wielkich emocji. Wie o tym każdy żużlowy fan. Co prawda jest to sport niepozbawiony wad, takich jak zależność od pogody, przerwy między biegami, niekiedy też tor przygotowany tak, że walki jest jak na lekarstwo, ale podobne problemy dotyczą również skoków narciarskich, a te przecież przyciągają miliony przed telewizory.

Dyscyplina ta powoli, ale chyba jednak zdobywa popularność (ostatni finał Unibax ToruńUnia Leszno obejrzało na żywo blisko milion telewidzów) i to mimo swojej elitarności, obecności w niewielkiej liczbie miast w Polsce i niemożności uprawiania tego sportu przez młodzież na podwórku. Liga żużlowa stała się zawodowa. Pozyskano sponsora rozgrywek, transmisji z zawodów w telewizji jest coraz więcej. Wydawać by się mogło, że idzie ku lepszemu.

Mimo tych niewątpliwych sukcesów, żużlem targają od lat dziwaczne problemy i niezrozumiałe decyzje działaczy. Nie wiem, czy ktoś potrafi wymienić dyscyplinę sportową, w której tak często zmienia się przepisy. Wydaje mi się, że szefowie klubów w większości nie dorośli do swojej roli. Ale do rzeczy. Aby klub otrzymał licencję na starty w Speedway Ekstralidze musi spełnić m.in. kryteria finansowe (uregulowane należności, brak zadłużeń). Licencje to chyba najlepszy pomysł, jaki przyszedł do głowy żużlowym działaczom w ostatnich latach. Wydawać by się mogło, że punkt ten doprowadzi również do sytuacji, w której kluby będą z głową wydawały pieniądze. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że kilku prezesów po raz kolejny postanowiło licytować się do upadłego o zawodników, by na ostatnim zebraniu udziałowców ligi poprzeć renegocjacje kontraktów z zawodnikami. Zwykła zagrywka pod publiczkę, bo i tak renegocjacje to prywatna sprawa klubu i zawodnika. A winny? Oczywiście wszechobecny kryzys. No bo przecież nie lekkomyślność prezesów.

Do wcześniejszych świetnych decyzji działaczy trzeba zaliczyć powołanie ligi juniorów. Tylko, że kryzys doprowadził do szukania oszczędności właśnie tutaj. W nadchodzącym sezonie 2009 rozgrywki młodzieżowe zostały zawieszone. Jest to kuriozalna, krótkowzroczna decyzja. Dobrych zawodników jest jak na lekarstwo. Nawet obecnie, w 8. drużynowej lidze, widać wyraźny podział na zespoły mocniejsze i słabsze. Oczywiście kilku wartościowych zawodników wybrało starty w I lidze, ale jak widać, nie było kim ich zastąpić. Działacze żużlowi przy okazji chcą od sezonu 2010 powiększyć ligę do dziesięciu drużyn – tu na szczęście decyzję podejmie PZM. Nie wiem, kto w takim razie w tej lidze będzie startować i jak to może ją uatrakcyjnić. Pewnym jest, że o tych nielicznych wartościowych zawodników znów rozpocznie się licytacja, płacze i narzekania na brak pieniędzy oraz wygórowane żądania zawodników, podczas gdy te ostatnie są efektem ofert samych prezesów.

Na spotkaniu dotyczącym walki z kryzysem padł jeszcze jeden pomysł. Mianowicie zarząd Speedway Ekstraligi został zobligowany do przygotowania uchwały zawieszającej możliwość zmiany barw klubowych w przyszłym sezonie (2010). Sam nie wiem co o tym myśleć, poza tym, że jestem w szoku. Nie wiem jak taki pomysł mógł przyjść do głowy komuś w lidze zawodowej, w której sportowiec jest pracownikiem, w której po wypełnieniu i wygaśnięciu kontraktu zawodnik jest wolny i może wybrać ofertę jakiegokolwiek klubu. Nie rozumiem, jak można robić z zawodników niewolników i jak cały ten absurdalny pomysł ma się do rozszerzenia ligi (żaden beniaminek się przecież nie wzmocni).

To tylko taka mała próbka możliwości działaczy żużlowych z jednego spotkania. Wcześniej przerabialiśmy w żużlu różne inne mniej lub bardziej nietrafione pomysły: była KSM ograniczająca siłę drużyn, by niby wyrównać rozgrywki, a w efekcie doprowadzić do rozpadu mistrzowskiej drużyny, wyłaniano mistrza to przez system play-off rozgrywany przez cztery najlepsze drużyny, to przez podział na czwórki, by wreszcie wrócić do play-off, z tym że teraz uczestniczy w nim pierwsze sześć drużyn. Efekt jest taki, że liga jest nudna, bo i co za problem dla tych dobrych zespołów znaleźć się w tej szóstce. W sumie pomysłów było bez liku, co roku coś nowego.

Jak więc powinna wyglądać liga żużlowa? Przede wszystkim potrzeba jej stabilności. Nie może być tak, że co roku zmienia się regulamin, to narzuca się starty juniorowi, to trzem zawodnikom z polską licencją itp. Nie można na hurra decydować się na powiększenie ligi, by następnie ją np. zmniejszać.

Obecnie mamy trzy ligi. W każdej jest o co jechać, w każdej koszt utrzymania drużyny jest inny. W końcu kibice mają okazję oglądać walkę o utrzymanie i awans większej ilości drużyn. Nie ma też między drużynami w poszczególnych ligach tak dużych dysproporcji jak kiedyś. Powiększenie Ekstraligi zapewne skutkowałoby połączeniem I i II ligi, w efekcie czego kilka zespołów zostanie skazanych na wegetację i pogromy ze strony 1-2 faworytów ligi. Spaść już nie będzie gdzie, szans na awans też żadnych nie będzie. W Ekstralidze pojawią się dwa kolejne kluby, dla których walka o medale będzie jedynie niespełnionym marzeniem. Może jedynie walka o utrzymanie się w lidze będzie ciekawsza, ale czy o taką atrakcyjność ligi nam chodzi?

Żeby myśleć o powiększaniu ligi trzeba jak najszybciej powrócić do ligi juniorów. Kluby muszą wychowywać kolejne pokolenia zawodników, tych lepszych musi przybywać tak, by każdy klub w przyszłości mógł mieć w miarę mocny skład. Większa liczba zawodników pomoże też zapewne zaoszczędzić klubom pieniądze, nie będzie trzeba licytować się o kilku dostępnych na rynku przyzwoitych zawodników. Ale jak już wspomniałem, żużlowi działacze są raczej krótkowzroczni. Licytują się z myślą o nadchodzącym sezonie, poszukają oszczędności w szkoleniu, a to, co będzie za 2-3 lata mało ich obchodzi.

Wydaje mi się, że zmienić powinno się system play-off. O medale powinny jechać pierwsze cztery zespoły, a pozostała czwórka niech jedzie ze sobą małą ligę o utrzymanie. Żeby walka w lidze była ciekawsza powinno się w systemie play-off zrezygnować z klasycznego „mecz i rewanż” na rzecz pojedynku do dwóch zwycięstw. Z tym, że zespół wyżej w lidze notowany premiowany byłby, jeśli zaszłaby potrzeba rozgrywania trzeciego spotkania, dwoma spotkaniami na własnym obiekcie (wyjazd, dom, dom). Taki pomysł nawet był, ale jakoś w życie wprowadzony nie został. Działacze tyle mówią o uatrakcyjnieniu ligi, zwiększeniu liczby spotkań, ale ich pomysł ogranicza się do powiększenia Ekstraligi o dwie kolejne drużyny. Szkoda, bo play-off według mnie przyciąga telewizję, są to spotkania niezwykle zacięte i atrakcyjne, co jest świetną reklamą dyscypliny, a sama liga też byłaby ciekawsza w sytuacji, w której kluby chciałby znaleźć się jak najwyżej w tabeli.

Obecnie kluby kontraktują sporą liczbę zawodników. Starają się mieć wartościowego rezerwowego na wypadek kontuzji, czy słabszej dyspozycji innego żużlowca. Niestety, regulamin nie przewiduje miejsca dla rezerwowego (nie licząc juniora). Dlaczego nie wprowadzono jeszcze rezerwowego do składów drużyn? Co z kontuzją w trakcie spotkania czy słabą dyspozycją jakiegoś zawodnika? Skoro i tak kluby tylu ich mają, to dlaczego nie uatrakcyjnić zawodów, nie zagwarantować klubowi możliwości manewru podczas spotkania? Miło by było, gdyby rezerwowym mógł być każdy, bez ograniczeń. Kiedyś tak było, najlepszy zawodnik mógł być rezerwowym i pojawiał się na torze, kiedy trener uznawał to za najkorzystniejsze dla drużyny. Powróciłaby taktyka, kibice mieliby nad czym w przerwach między biegami dywagować, byłoby po prostu ciekawiej.

Pora w końcu też zrezygnować z dziwnego limitu dwóch zawodników z GP. Wiadomo od lat, że zawodnik z GP niekoniecznie jest gwarantem dużej liczy punktów. Takich jest zaledwie kilku, reszta służy jedynie jako druga linia w składach drużyn ekstraligowych.

Cieszyłbym się, gdyby prezesi wprowadzili podobne do wyżej wymienionych pomysły i zatwierdzili je na najbliższe, powiedzmy, sześć sezonów. Żużel zyskałby stabilność, nowi kibice śledzący poczynania żużlowców w telewizji poznaliby zasady i się z nimi oswoili. A prezesi niech w końcu przestaną szastać pieniędzmi. Dobry klub, to taki, który jest silny i stabilny. Nie trzeba od razu zdobywać mistrzostwa. Już nie raz mieliśmy przecież mocarzy wydających pieniądze w swoim nowym klubie-zabawce, by wkrótce zmyć się, zostawiając drużynę w długach i spadającą z ligi. Nie wiem, czy jakiemuś sponsorowi taka reklama wyszła na dobre. Więcej rozsądku i myślenia o przyszłości, panowie prezesi!

Toruń ESK 2016 – Europejska Stolica Kiczu

Na początek może trochę faktów. Toruń wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Nasza starówka znalazła się na liście Siedmiu Cudów Polski dziennika Rzeczpospolita, a Rynek i Ratusz Staromiejski zajęły trzecie miejsce w plebiscycie National Geographic Polska na trzydzieści najpiękniejszych miejsc na świecie. Z tego co udało mi się wyczytać, Toruń w 2007 roku odwiedziło około 1,6 mln turystów. Średnio każdy z nich wydał w naszym mieście 202 zł. Według badań, turyści najbardziej zapamiętują naszą starówkę i jest to chyba też główny powód do odwiedzin Torunia. Poza zabytkami turystów i samych mieszkańców interesuje Planetarium, które odwiedza blisko 200 tysięcy osób rocznie.

Toruń stoi zabytkami, historią pozostawioną nam w spadku przez przodków. Niewiele miast ma takie szczęście, że ma czym przyciągać turystów i na nich zarabiać. Czy Toruń ten atut w pełni wykorzystuje? Wydaje się, że nie. Sama kwota 202 zł i fakt, że turyści wpadają do nas na jeden dzień wskazuje na słaby rozwój miasta. Bo co stoi na przeszkodzie, by znaleźć sposoby na zatrzymanie tych turystów na dłużej, chociażby na cały weekend? Niestety, nie ma powodu, by do Torunia przyjeżdżać na dłużej. Nie mamy ani aqua parku, ani porządnych obiektów rekreacyjnych czy wczasowych, nie mamy też centrum konferencyjnego, które mogłoby ściągnąć bogatszych klientów.

O nasze zabytki i starówkę też nie dbamy. Wystarczy przejść się przez centrum miasta, by zauważyć zniszczone elewacje, graffiti na murach, ogólną szarość i brud okraszone kolorowymi, kiczowatymi szyldami sklepów i banków. Czasem dziwię się, że turyści chcą to jeszcze oglądać.

Toruń: Wózek szabrowniczek z filmu "Prawo i pięść"
Wózek szabrowniczek

Tymczasem okazuje się, że nasze władze nie mają na co wydawać pieniędzy. W ostatnim czasie uraczono mieszkańców Torunia kilkoma potworkami. Mam tu na myśli pomnik przedstawiający wózek szabrowniczek z filmu „Prawo i pięść”, na który miasto wydało 70 tysięcy złotych. Jest też fontanna „Cosmopolis” przedstawiająca rzekomo jedną ze stron dzieła Mikołaja Kopernika „O obrotach ciał niebieskich”, ukazującą układ heliocentryczny. Trudno się tego jednak domyśleć patrząc na tę sikawkę ze 113 dyszami umiejscowionymi w ziemi. Fontanna kosztowała miasto 3,5 mln zł, miała już kilka awarii, a najczęściej traktowana jest przez dzieci jako brodzik. W magistracie widocznie uważają, że lepiej postawić drogą fontannę zamiast kilku brodzików dla dzieci, by te miały jak spędzać czas taplając się w wodzie. Obok tejże sikawki niedawno stanął pomnik planetoidy „12999 Toruń”. Kolejny nieudany i brzydki twór i nie ma tu znaczenia, że ta planetoida tak zapewne wygląda. Koszt to bodaj kolejne 60 tysięcy złotych.

Toruń: Planetoida "12999 Toruń"
Planetoida "12999 Toruń"

Zastanawia mnie, czemu to wszystko ma służyć? Wydajemy pieniądze na oszpecanie naszego miasta. Turyści już mają tematy do zdjęć w postaci masy zabytków pozostawionych przez naszych przodków. Zamiast wydawać te miliony na renowację, usuwanie graffiti, większe projekty typu park wodny, stawiamy idiotyczne pomniki i wodotrysk, które zatrzymają turystów w Toruniu może 20 minut dłużej i nie dadzą im powodu zostawienia choćby złamanego grosza więcej.

Osobnym problemem starówki jest brak odpowiedniej liczby miejsc parkingowych. Te wszystkie bez głowy wydane pieniądze mogły zasilić budowę parkingu podziemnego. Niestety, zamiast tego skutecznie wygania się ze starówki odwiedzających, powiększając płatne strefy parkingowe, z których w wielu przypadkach nikt nie korzysta. Izolujemy starówkę utrudniając do niej dostęp tak mieszkańcom jak i turystom. Fundujemy kicz i czekamy… chyba tylko na zaprzepaszczenie tych wszystkich wspaniałości, które odziedziczyliśmy po przodkach.

Rok się dopiero zaczął. Już mieliśmy pomysł udekorowania ul. Mickiewicza kolejnymi rzeźbami, pomnikami, czy co to tam miało być. Pomysł ten chyba na szczęście upadł, ale znając kreatywność naszych władz doczekamy się w tym roku kolejnych potworków i zmarnowanych pieniędzy.

Czy ktoś się wreszcie w Toruniu obudzi i zacznie to miasto rozwijać?