Unibax 2011 – Jacek Gajewski

Już dawno chciałem napisać, co mnie boli i jakie są powody niskiej frekwencji na meczach Unibaksu Toruń, jednak w trakcie sezonu ciężko mi się było za to zabrać, chociaż już tekst był gotowy, bo nie bardzo miałem ochotę „kopać” moją ukochaną drużynę (dyskusje na forach się nie liczą). Ale chyba pora zacząć i zaczynam… cykl artykułów z serii „Unibax 2011 – …”.
Jacek Gajewski powrócił do Torunia wraz z nastaniem ery Unbiaksu. Pełni w klubie funkcję managera. Nie wiem do końca z czym to się wiążę, może Pan Jacek pełni ważną rolę przy podpisywaniu kontraktów, czy pozyskiwaniu sponsorów. Jeśli tak, mam nadzieję, że robi to dobrze i będzie się zajmował tym w przyszłości.

Wiem za to, co Jacek Gajewski robi na pewno. Prowadzi drużynę „toruńskich Aniołów” w rozgrywkach Speedway Ekstraligi. I według mnie zupełnie nie odnajduje się w tej roli. Niestety ze szkodą dla toruńskiej drużyny, a co gorsza toruńskich juniorów. Konsekwencje tego odbijają się na zespole nie tylko w poszczególnych spotkaniach, ale dadzą o sobie znać również w przyszłości.

Następcy Krzyżaniaka, Kowalika, Jagusia nie rodzą się codziennie. Dwóch pierwszych już na żużlu się nie ściga. Wiesław Jaguś powoli zbliża się do końca swojej kariery. Adrian Miedziński zamiast robić postępy zatraca się w przeciętności, a Karol Ząbik po drodze zgasł zupełnie. I tak z czasów Apatora Toruń, drużyny uwielbianej przez kibiców, m.in. za to, że jeździła wychowankami, pozostaje powoli wspomnienie. Era Unibaksu, to coraz liczniejsza armia zaciężna, odbierająca miejsce w składzie toruńskim wychowankom (mimo widocznych postępów i niekiedy osiągnięć godnych ekstraligowego zespołu). I tak trenerska praca Jana Ząbika skutecznie torpedowana jest właśnie przez „postać” Jacka Gajewskiego.

To Jacek Gajewski z uporem maniaka stawia na obcokrajowców, czy już wykreowane gwiazdy toruńskiego klubu. Nawet mimo ich fatalnej dyspozycji. I nie chodzi tylko o wczorajszy półfinałowy mecz z Unią Leszno. Chociaż Emil Pulczyński zaprezentował się bardzo dobrze w swoim pierwszym starcie – myślał, wybierał dobre ścieżki w efekcie zdobył pozycję – musiał się spakować po pierwszym starcie. Nieważne było, że Adrian Miedziński popełniał fatalne błędy na trasie i to on powinien być zastępowany przez Warda. Dla managera ważne było, że Emil Pulczyński nie wygrał pierwszego biegu, więc do walki się nie nadawał. Niechęć Jacek Gajewski toruńskiemu juniorowi okazywał już wcześniej. Poprzedni pojedynek z Unią Leszno Pulczyński rozpoczął dwoma zwycięstwami. Po jednej wpadce w trzecim starcie stracił miejsce w składzie. Dziwne? Podobnie mogłoby być w rekordowym dla Emila meczu przeciwko wrocławskiej drużynie. Torunianin po dwóch zwycięstwach zaliczył małą wpadkę przywożąc jeden punkt. Efekt? Zmiana, na szczęście presja kibiców, oraz niewykorzystana przez Warda szansa doprowadziły do ponownych startów Emila. A czy Pulczyński już wcześniej mógł osiągnąć formę i umiejętności umożliwiające mu objeżdżanie Jasona Crumpa i robienie w meczu play-off 13 punktów? Pewnie tak, gdyby Jacek Gajewski dawał mu szansę na jazdę. Było kilka takich spotkań. Nie we wszystkich błyszczał Darcy Ward, a już na pewno odmówić Pulczyńskiemu startu nie można było w pojedynkach, w których Unibax się zwyczajnie kompromitował. Żaden doświadczony zawodnik naszej drużyny nie jechał dobrze (chociażby porażki w Lesznie i Zielonej Górze).

Trudno powiedzieć, by Jacek Gajewski uwziął się na Emila Pulczyńskiego. Po prostu „ten typ tak ma”. W sezonie 2007 w finałowych pojedynkach z „leszczyńskimi Bykami” ofiarą managera był Alan Marcinkowski. Mimo dobrego występu w Lesznie (5 punktów, 2 dobre starty, trzeci nieudany i od razu zmiana). W rewanżu w Toruniu oglądał z parku maszyn występy zakontraktowanego na ostatnią chwilę Steve’a Johnstona. Doprawdy zadziwiające./p>

Reasumując.

Jackowi Gajewskiemu brak charyzmy, by w nieudanych meczach zastępować „gwiazdy” juniorem, by ten nabierał doświadczenia.

Brak mu też odwagi, by na juniora, który pokazał się z dobrej strony, stawiać w meczach o stawkę.

Jacek Gajewski nie tylko „przegrywa” przez to niektóre mecze, jak ten wczorajszy chociażby, ale i blokuje rozwój zawodników. Zawodników, którzy mogliby stanowić w przyszłości o sile tej drużyny. Pora ustąpić i oddać prowadzenie zespołu Janowi Ząbikowi!

Speedway Ekstralipa 2

Półtora roku temu pisałem o dziwnych pomysłach działaczy żużlowej Ekstraligi. Tym razem będzie nieco krócej, cytując Gazetę Wyborczą i komentując nowe „pomysły”.

„W sezonie 2011 nikt nie spadnie z ośmiozespołowej ekstraligi, awansują za to dwie drużyny. Kluby nie będą się zatem prześcigać w kontraktowaniu gwiazd, by tylko utrzymać się w ekstralidze. To powinno obniżyć żądania finansowe kilku żużlowców, zwłaszcza tzw. drugiej linii. Bo w zimie zdarzało się, że nawet średniej klasy zawodnik za podpis pod kontraktem kasował pół miliona zł. – Generalnie chodzi o to, by kontrakty tych z czołówki zeszły poniżej miliona złotych – przekonuje nasz informator.”

Mocne zespoły walczące o mistrzostwo zgromadzą odpowiednie budżety do zaspokojenia potrzeb najlepszych zawodników. Walka o tytuł będzie znów emocjonująca. Gorzej na dole tabeli. Dotychczas mieliśmy zespoły walczące o awans do play-off, bądź broniące się przed spadkiem. Bardzo szybko tabela ligi da nam odpowiedź kto o co się będzie bić. Część zespołów odpuści sobie jakąkolwiek walkę. Nie wiem gdzie tu oszczędność? W kibicach, którzy nie przyjdą na stadion bo mecz jest o nic? W telewizji, która nie pokaże meczu drużyn jadących o nic? Gdzie tu miejsce dla sportu, walki, woli zwyciężania. Ot wegetacja w Ekstralidze.

Co nam da awans dwóch drużyn. Poszerzymy Ekstraligę o dwie kolejne, zapewne słabe drużyny. Bo i nie ma u nas tylu zawodników, by liga była wyrównana. Zwiększymy co prawda liczbę spotkań w kolejnym sezonie, ale mało atrakcyjnymi widowiskami, które nikogo nie będą pasjonować.

„Teraz jest tak, że ci najlepsi potrafią zarobić nawet 1,5 mln zł. Często płaci się im ryczałtem (np. 60 tys. zł za mecz). Gdy kluby uzyskają gwarancję, że żaden przez rok nie będzie musiał walczyć o utrzymanie, wówczas skończy się licytacja o gwiazdy.”

Prezes klubu to biznesmen, ma zadbać o budżet i zbudować silny skład. Podpisywanie ryczałtów, to oznaka słabości prezesa. Nikt go do tego nie zmusza. Wyniki powinny eliminować słabych prezesów, tak jak eliminują słabych zawodników. Regulamin nie jest lekarstwem na głupotę prezesów.

„W kilku miastach prezesi zbudują „tańsze składy”. Nie będzie również zagrożenia, że ktoś ewidentnie pojedzie juniorami. To zagwarantuje minimalny KSM dla zespołu, który został ustalony na poziomie 33 punktów.”

Silne kluby z pieniędzmi i tak będą miażdżyć zespoły o niskim KSM jadące w sezonie o nic. Bo i bronić przed spadkiem się nie będą musiały. Atrakcyjną ligę nam Panowie Prezesi chcecie zafundować.

„Kolejna istotna zmiana to dwa biegi juniorskie zamiast jednego (wyścigów ma być łącznie 16). Pod numerami 6 i 7 kluby będą miały obowiązek wystawiać wyłącznie polskich juniorów.”

To może od razu rozgrywki o MDMP między biegami ligowymi? Juniorzy mają walczyć z najlepszymi, a nie dwa razy między sobą w meczu ligowym. Jeden bieg juniorski to aż za dużo dla nich. I po co 16 biegów? Za dużo czasu antenowego Wam daje telewizja? No i skoro już ma być dwóch juniorów, naprawdę koła od nowa wymyślać nie trzeba. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych istniała idealna według mnie, jak i wielu kibiców, tabela biegowa, wystarczy uzupełnić o drugi schemat pól startowych. Pięciu seniorów, dwóch juniorów (w 7. biegu pojedynek młodzieżowców) mogących po razie zastąpić siebie, bądź seniora oraz jeden rezerwowy (zajrzyjmy na stronę Romana Lacha – warto nie tylko z powodu tabeli biegowej). To były czasy, w których taktyka w żużlu coś znaczyła. Bo teraz, to z całym szacunkiem, manager klubowi potrzebny nie jest. Wystarczy wrócić do tego co dobre. Nie potrzeba wydłużać zawodów kolejnym biegiem.

„(…) wprowadzony będzie również górny KSM, którego wysokość nie została jeszcze ustalona.”

A najlepszych spotka kara. Sport przez duże „s”. Więcej o KSM i innych powracających pomysłach w temacie Speedway Ekstralipa.

Muzeum toruńskiego sportu

Dzięki inicjatywie Stowarzyszenia Sympatyków Sportu Żużlowego „KRZYŻACY” mamy od niedawna w Toruniu ulicę im. Pera Jonssona, jednego z najwybitniejszych żużlowców w historii toruńskiego żużla. To samo stowarzyszenie planuje upamiętnienie innych zasłużonych zawodników i działaczy związanych z toruńskim speedwayem. Na forum SSSŻ „KRZYŻACY” podyskutować możecie w jaki sposób i kogo upamiętnić na póki co umownej „Hall of Fame”.

Sam mam kilka pomysłów jak mogłaby wyglądać taka aleja sławy toruńskiego speedwaya. Już nawet zacząłem pisać o tym tekst wspominając w nim o początkach żużla sięgających 1930 roku. Chciałem, by pionierzy tego sportu nie zostali zapomniani. Wyobrażałem sobie pomniki, czy inne instalacje z opisem w języku polskim i języku angielskim naszych najlepszych żużlowców. Tak, by i goście zza granicy, odwiedzający nas chociażby podczas Grand Prix, mogli poznać bogatą historię naszego klubu. Myślałem o tablicy pamięci poświęconej zawodnikom, który zginęli na torze – gdzieś na uboczu, w jakiejś alejce otoczonej zielenią, z ławkami, by kibic mógł tam podumać i powspominać.

No ale właśnie. Toruń, to nie tylko żużel. Spodobała mi się idea zaproponowana przez czytelnika „Gazety”. „Izba pamięci toruńskiego sportu”, jak nazwał ją autor tekstu, wspominałaby wielu toruńskich sportowców, nie tylko żużlowców. Sam wymienił wielu, o których nic nie wiedziałem, jak pewnie wielu mieszkańców grodu Kopernika. Uważam, że Toruń powinien stworzyć „Muzeum toruńskiego sportu”. Jeżeli miasto, za podatników pieniądze, ma tworzyć coś upamiętniającego sportowców, niech będzie to miejsce poświęcone wszystkim dyscyplinom. Niech nikt nie zostanie zapomniany. W takim muzeum pojawiłyby się eksponaty z dawnych lat, opisy sportowców, zdjęcia, być może filmy archiwalne. Byłoby to doskonałe miejsce edukacji dla młodzieży. Pokazania im wielu ciekawych dyscyplin, zachęcenia przy tym do ich uprawiania, krzewienia idei olimpizmu. Łatwo jest mówić u nas o żużlu, bo jest najpopularniejszy. Ale sport to nie tylko speedway. Czy jeśli nie będziemy pielęgnować pamięci o wszystkich sportowcach, nasze wnuki znać będą Łukasza Pawłowskiego – pierwszego medalistę olimpijskiego z Torunia? Czy znajdzie się wielu naśladowców chcących pójść drogą zawodników reprezentujących dyscypliny, o których nie mówi się u nas na co dzień?

Wracając do żużlowców. Jestem zdania, że w dużej mierze klub sam powinien zadbać o swoją historię, upamiętnienie byłych zawodników. Tych, którzy wynieśli speedway na szczyt w naszym mieście, jak i tych którzy zginęli reprezentując żółto-niebiesko-białe barwy. Stworzenie sporej wielkości plastronów, czy zdjęć podwieszanych pod dachem, wzorem hal sportowych, nie powinno być dla Unibaksu dużym wydatkiem. To oczywiście tylko jeden z pomysłów, kibice na pewno znajdą ich więcej.

Podsumowując, poprzyjmy ideę budowy „Muzeum toruńskiego sportu”. Muzeum samo w sobie, swoją oryginalnością, stałoby się kolejną atrakcją, nie tylko dla nas, ale i turystów.