Seriale dla nikogo

Kiedyś, dawno temu, kiedy byłem młodszy i kiedy istniały aż trzy programy, potrafiłem jeszcze oglądać seriale w telewizji. Obecnie, kiedy tych stacji niby jest całe mnóstwo, nie potrafię.

Z jednej strony pory emisji wielu seriali są poza zasięgiem przeciętnego widza, który zwyczajnie do pracy musi się wyspać, z drugiej nie oferuje się mu bloków powtórkowych o bardziej dogodnych porach. W ten sposób telewizji odpada pewne grono widzów i niektóre seriale tracą oglądalność. Jakby tego było mało, nie raz i nie dwa jakaś stacja, w której jeszcze próbowałem coś oglądać, z zaskoczenia przenosiła emisję na inny dzień czy też przerywała sezon w jego połowie (TVP2, Polsat, TVN w tym przodowały). Parę razy się tak sparzyłem, kolejnych razów nie będzie. Można się tłumaczyć, że marketing, pieniądze z reklam itd., a serial, który ma słabą oglądalność nie przynosi zysków. Może ja się na tym nie znam, ale niekoniecznie te same reklamy będą adresowane do fanów „Mody na sukces” i „Kryminalnych zagadek” czy „Bez śladu”. A do tego dochodzi zapewne fakt pojawienia się sfrustrowanych i zirytowanych konsumentów, którzy więcej razy nie nabiorą się na „emisję serialu”. Są jeszcze takie stacje jak Canal+ i HBO. Tam jeszcze się nie spotkałem z takimi niespodziankami i jeżeli trafi się coś wartego uwagi, pewnie zyskają telewidza. O ile nie okaże się, że pokażą serial po tym, jak został wydany na DVD i pojawił się w wypożyczalniach. Jednak komfort oglądania z płyty jest dużo większy i przyjemniej się ogląda nie czekając tydzień na kolejny odcinek.

Skoro już jesteśmy przy DVD, zawsze mnie zastanawiało kto kupuje te wszystkie seriale. Zadziwiają mnie ceny w granicach 150 zł za sezon, a czasem i wyższe. Niech ktoś mi odpowie, skąd na to wszystko może znaleźć pieniądze przeciętny polski konsument. Weźmy takie „Z archiwum X”, w Polsce pokazywane już i przez TVP2 i Polsat i TV4. Stary, pewnie większości widzom znany serial pojawił się w naszym kraju niedawno na DVD. Na Ceneo.pl najniższa cena jednego sezonu wynosi 149,90 zł. Przy 9. sezonach serialu to 1349,10 zł za całość, a przecież nie wszyscy widzowie korzystają ze sklepów internetowych. Sam zaglądając do klasycznych sklepów widziałem ceny za sezon tegoż serialu sięgające mniej więcej 190 zł. Czy nasi dystrybutorzy na głowę upadli? Kto to niby może kupić? Poza Romanem Karkosikiem trudno mi wskazać chętnych.

Kontynuując wątek seriali na DVD warto zwrócić uwagę na jakość. Jako fan „24 godzin” kiedyś nie wytrzymałem oczekiwania na kolejne odcinki w telewizji i pobiegłem do wypożyczalni. Wspomnę tutaj o pewnej ważnej według mnie kwestii. Filmy i seriale wydawane na płytach powinny posiadać wersje lektorskie i z napisami. O dubbingu tutaj nie wspomnę, bo Polacy i tak tego nie potrafią robić. Według mnie filmy, seriale, kino w ogóle powinno być dla wszystkich ludzi, młodych i starszych. Jedni chcą słyszeć oryginalną ścieżkę dźwiękową i korzystać z napisów, inni nie mogą z niej skorzystać, bo zwyczajnie mają słaby wzrok, wolniej czytają i oglądanie filmu/serialu staje się dla nich udręką. Niestety, w naszym kraju mało kiedy wydaje się filmy/seriale dla każdego. Tracą na tym wszyscy, bo i nie każdy konsument zechce nieodpowiadające mu wydanie kupić (nasi dystrybutorzy zacierają ręce z myślą o zysku, nieprawdaż?) i nie każdy widz nacieszy się swoim zakupem.

Pozostając przy „24 godzinach” – w jednym z pożyczonych przeze mnie sezonów, wybaczcie, nie pamiętam którym, pojawił się prolog do kolejnego. Tam, no cóż, nawet napisów nie było. Musiałem Mamie tłumaczyć każde zdanie – tak, tak, to nie tylko serial dla młodzieży, widać różnych widzów może zainteresować. To wszystko w cenie mniej więcej 150 zł za sezon. Nic dziwnego, że od miesięcy, jeśli nie lat, mijam te same, niszczejące już opakowania w salonach Empiku.

Ach, byłbym zapomniał: na pewno wszystkiemu winne jest piractwo!

Rozczarowanie kinomana

Zawsze mnie zastanawiało, komu bardziej zależy: widzowi, na obejrzeniu filmu, czy dystrybutorowi na zarobku. W Polsce – co dziwne – chyba tylko temu pierwszemu. W dobie internetu, w czasach, kiedy pewne granice dawno nie istnieją, przytłacza się widza reklamami filmów, zapowiedziami, masą informacji, po czym każe mu się czekać na polską premierę kilka miesięcy dłużej. Trzeba przy tym pamiętać, że dla sporej grupy ludzi pobieranie filmów z internetu nie jest moralnie naganne, ani nie traktują tego jako typową kradzież, jak chociażby kradzież samochodu. Słyszałem kiedyś w telewizji tłumaczenia jakiegoś dystrybutora, że film, jeśli mnie pamięć nie myli, „Slumdog. Milioner z ulicy” nie cieszyłby się w polskich kinach popularnością, gdyby pokazano go przed Oskarową galą. W niektórych przypadkach takie tłumaczenia można przyjąć, ale niestety polscy kinomani nagminnie są traktowani jako widzowie gorszej kategorii. Mało kiedy filmy w Polsce mają premiery równo lub blisko ze światowymi, że wspomnę tu chociażby ostatnie dzieła Clinta Eastwooda. W kinie to już postać legendarna, zarówno jako aktor jaki i reżyser. Ma swoją rzeszę odbiorców, którzy pójdą na jego filmy w ciemno, a i dla innych fanów kina nie jest to postać anonimowa. Premiery kilku ostatnich filmów Eastwooda odbyły się u nas mniej więcej 3 miesiące po światowych.

W kinie science-fiction ostatnio posucha, rzadko kiedy trafia się coś dobrego. Niedawno premierę miał nowy „Star Trek”, to jedno z najbardziej znanych i rozbudowanych uniwersum kina s-f. Chyba nie trzeba tego nikomu tłumaczyć: gros filmów i seriali o tym tytule zrobiło swoje. Mile zaskoczony byłem widząc, że polska premiera odbędzie się równo ze światową. Moja radość trwała jednak bardzo krótko. Jak już jednak wspomniałem, chyba tylko widzowi zależy na kinie, bo w moim ponad 200 tysięcznym mieście Toruniu „Star Treka” postanowili nie pokazywać. Mam nadzieję, że chociaż „Avatar” Jamesa Camerona pojawi się w toruńskim kinie – w końcu facet odpowiada za dwa pierwsze „Terminatory”, „Obcy – decydujące starcie”, czy chociażby „Tytanika” (pozdrowienia dla Cinema City w tym miejscu!). Może jednak lepiej pozostać sceptycznym?

W moich oczach maluje się obraz słabo zapełnionych sal kinowych. Nie pamiętam już, kiedy widziałem komplet widzów na jakimś seansie. Z jednej strony na każdym kroku zachęca się nas do obejrzenia filmu, z drugiej każe czekać nań w nieskończoność. Niektórym czekanie na film spowszednieje na tyle, że odechce im się oglądać, inni przegapią, bo zapomną, że to dopiero za trzy miesiące. Część pewnie natrafi na fora internetowe, na których nieopatrznie ci, którzy pobrali filmy z internetu, lub obejrzeli za granicą, zdradzą fabułę. I po co wtedy taki film oglądać? A czytając o filmach nietrudno o takie „niespodzianki”. Na samym końcu pewnie jeden dystrybutor z drugim, czy jakiś tam szef multikina, podniosą larum, że w Polsce to tylko piractwo, a sami sobie nie będą mieli niczego do zarzucenia. W końcu swoją pracę wykonują doskonale i tylko ja głupi nie wiedzieć czemu nie obejrzałem „Star Treka”, a „Oszukaną” Clinta Eastwooda zwyczajnie przegapiłem.

PS
Ciekawe, czy są jakieś statystyki pirackiego pobierania filmów. „Star Trek” wygrałby w Polsce? W końcu Toruń nie był jedynym takim miastem. Jeszcze raz pozdrawiam Cinema City.

PS2
Właśnie sprawdziłem niszowe „Nasze Kino”. Nigdy tam nie byłem, ale wygląda na to, że 10 lipca pokażą „Star Treka”. Kto by pomyślał? Pewnie nikt i mało kto je odwiedza. Chociaż może to i krzywdząca opinia, ale zgaduję, że większość ludzi tak się do multikina przyzwyczaiła, że nie pamięta już o „Naszym Kinie”…