Sport umarł

Sport

…fantastyczna szarża na ostatnim łuku piętnastego biegu Darcy Warda. Australijczyk zdołał minąć liderów zielonogórskiej drużyny. Jego 18 punktów, całkiem dobra postawa Adriana Miedzińskiego i Pawła Przedpełskiego sprawiły, że Unibax trapiony w tym sezonie licznymi kontuzjami poległ jedynie 39:51 w rewanżowym meczu finału Enea Ekstraligi. Nie tylko toruńscy, ale i zielonogórscy kibice nie szczędzili braw ambitnej drużynie z Torunia podczas ceremonii wręczania medali.

Złamane serce

Przeszło pięćdziesiąt lat tradycji. Wspaniali zawodnicy, którzy na trwałe wpisali się do historii polskiego żużla. Dziesiątki medali świadczących o świetności speedwaya w naszym mieście. Sportowi idole, dziesiątki tysięcy kibiców. Wizytówka miasta Torunia.

Wczoraj to wszystko zostało unurzane w szambie. Jedną decyzją zniszczono to, na co pracowały całe pokolenia. Żółto-niebiesko-białe barwy okryto hańbą. Nas, kibiców, pozbawiono tego, co tak bardzo kochaliśmy i co było nieodłączną częścią naszego życia. Bezprawnie wydarto toruński klub z naszych serc.

Sportowiec zawsze walczy do końca. Zwycięstwem jest jego zaangażowanie, a nie końcowy wynik wyświetlony na telebimie. To za swoje serce do walki niezależnie od końcowego rezultatu otrzymuje brawa. To z takiej postawy kibice są dumni. Szkoda, że działacze o tym zapomnieli.

Romanie!

Cztery lata temu powiedziałeś „Chcę, by nazwa Unibax była przede wszystkim zapamiętana. Ma stać się synonimem toruńskiego żużla. Żużla na światowym poziomie.” (wywiad z 13.03.2009 z toruńskiej Gazety). Dziś Unibax jest jedynie synonimem śmierci sportu żużlowego. Zabił Pan nie tylko klub, który miał Pan uratować, ale też polski żużel. Odebrał Pan wszystkim kibicom ducha sportu. Słowa „przepraszam” nie oczekujemy. Dzisiejsza konferencja prasowa dobitnie pokazała, że oczekiwać czegoś takiego, to za wiele.

Spotkałby się Pan teraz z kibicem? Spokojnie, przy herbacie. Spojrzał w oczy i odpowiedział ma pytanie – „Dlaczego”? Chcielibyśmy zrozumieć.

Mam tylko jedną prośbę. Proszę nie zostawiać tego klubu z długami.

Andrzeju!

Prezesi klubów żużlowych co roku kombinują i kręcą. Nie raz, nie dwa szkodzili własnej dyscyplinie i klubom. To, co się jednak stało w niedzielę bez echa przejść nie może. Poprosili Andrzeja Witkowskiego, żeby ich „za mordę chwycił”. Pora to zrobić. Proszę ratować ten sport. W niedzielę nikt srebrnego medalu nie zdobył, tak to powinno być zapisane w annałach. Hańba jaką Unibax okrył dyscyplinę wymaga stanowczej reakcji. Taki klub winien być wyrzucony z ekstraligowych rozgrywek. W imieniu kibiców, proszę być silnym i zdecydowanym. W przeciwnym razie nie tylko fani w Toruniu nie będą mieli powodu by odwiedzać żużlowe areny. Sport umarł.

Unibax, czy Apator – oto jest pytanie

Bycie kibicem, to jak przynależność do rodziny. I chociaż kibice mogą się ze sobą nie rozumieć, nie zgadzać, po prostu różnić, tak zawsze będą wiedzieli, że są razem, po jednej stronie barykady i zawsze znajdą wspólny język, więź identyfikując się z tym co dla nich ważne, co sprawia, że są kibicami – nazwa klubu, jego historia, barwy, sportowe emocje.

Toruński kibic żużlowy nie ma łatwo. „Utracił” jeden z tych wspólnych elementów. Może nawet ten najważniejszy – nazwę klubu. Coś z czym kolejne pokolenia się identyfikowały, jedno proste słowo które dawało zrozumienie – „Apator”. Życie tak się potoczyło, że nie pozostaliśmy Stalą, tak jak inni pozostali Wisłą, Legią, Pomorzaninem, Hutnikiem, Włókniarzem, czy Unią. Neutralną nazwę klubu zajęła nazwa sponsora. I nazwa ta, tak zakorzeniła się w świadomości toruńskich kibiców, że przestała być nazwą firmy, lecz utrwaliła się jako ta jedyna ważna dla kibica nazwa klubu.

Apator SA opuścił klub, pojawił się Unibax i dziś tak nazywa się toruński klub. Kibice zrzeszeni w Stowarzyszeniu Net Fans Speedway Toruń chcą powrotu do nazwy KS Apator Toruń. I tu powstaje pytanie, czy w dzisiejszych realiach jest to dobrym pomysłem?

Redaktor Rzekanowski przypomina analogiczną sytuację toruńskiego klubu piłkarskiego Elany Toruń. Wspomina o zastrzeżonych znakach, prawach do nazwy i logo itp. Jest tylko jedno małe „ale”. Apator to nie nazwa firmy, to nazwa klubu żużlowego. To nasze lokalne dobro kulturowe, do którego prawa mają wszyscy torunianie, tak jak i klub do swojej, co by nie mówić, historycznej nazwy. Apator zakorzenił się mocno w sercach i głowach nie tylko torunian, ale i wielu kibiców i zawodników z innych ośrodków żużlowych. Dlatego, gdyby Apator SA próbował walczyć o odebranie klubowi i kibicom praw do tożsamości toruńskiego klubu żużlowego, wierzę, że w sądzie by poległ.

Ale też sam Unibax po przejęciu klubu walczył i odcinał się jak mógł od „Apatora”. Z czasem klubowi włodarze zmienili swoje nastawienie. Zrozumieli, że doping na stadionie, to fajna atmosfera, że przecież tak właściwie flaga z hasłem „Apator”, czy głośne „Apator, Apator” wydobywające się z setek gardeł nie odbierają nic Unibaksowi. Kibiców się nie zmieni. Żeby Unibax zakorzenił się w sercach kibiców tak jak Apator, musi odnosić większe sukcesy, tworzyć większą więź z kibicami i być z nimi równie długo co poprzedni sponsor. Nie lada wyzwanie, ale na siłę niczego się nie zmieni.

Żyjemy jednak w czasach, w których sponsorując jakiś klub i wchodząc do jego nazwy chce się osiągnąć określone cele. I tu powstaje największy dylemat. O ile zawsze uważałem, że klub powinien wspierać kibiców w podtrzymywaniu apatorowskich tradycji, powinien produkować historyczne pamiątki, szaliki itd. nawiązujące do Apatora, o tyle nazwa klubu powinna pozostać w rękach sponsora.

Dlaczego? To tu sponsor realizuje swoje cele. Na rynku globalnym. W wiadomościach sportowych, podczas transmisji, we wszelkich mediach. Sukcesy klubu, krążąca w środowisku dobra opinia o nim przekładają się na opinię o tytularnym sponsorze. Firma Unibax będzie kojarzona jako solidna dzięki sukcesom klubu. By to osiągnąć musi być jednak w jego nazwie. Czy ktoś by wiedział w Polsce o Unibaksie, gdyby w wiadomościach sportowych powiedziano, że KS Apator Toruń pokonał w finale ekstraligi Unię Leszno? Nie.

Ważne jest, by obie strony rozumiały w jakim położeniu się znajdują. Klub powinien wspierać kibicowskie inicjatywy związane z historyczną nazwą „Apator”, nie powinien się bać historii, lecz samemu ją pielęgnować. Kibice zaś powinni rozumieć jakie cele dzięki istnieniu w nazwie klubu tytularny sponsor osiąga i powinni ją pozostawić taką jaka jest.

Kibice Apatora. Wróżąc z fusów popatrzmy przez chwilę w przyszłość. Unibax wraca do historycznej nazwy KS Apator Toruń, po roku rezygnuje ze wspierania klubu. Zaczyna się gorączkowe szukanie nowego sponsora i pojawia się problem. „Dlaczego mamy sponsorować ten klub? Przecież kibice będą walczyć z nową nazwą klubu, tak jak to zrobili z Unibaksem. A jak nie będziemy w nazwie klubu, to jaki niby mamy mieć w tym interes?” Prawda, że mogłoby tak być? To może być bardzo dotkliwe w skutkach posunięcie, jeśli Roman Karkosik zdecyduje się wycofać z żużla.

Ale mamy jeszcze coś, co w naszej tożsamości jest równie ważne. To nasze żłóto-niebiesko-białe barwy. Budując stadion miasto zakpiło z kibiców. Obiekt przeznaczony podobno dla nas i dla naszego klubu stracił te barwy. Podobno „biały” się bardziej brudzi. Na innych stadionach jakoś biały koloru nie zmienił. Może o to warto powalczyć? Przecież niezależnie od tego, czy będzie nazywać się Stal, Apator, Unibax, jeszcze inaczej, zawsze będziemy żółto-niebiesko-biali.

Walczmy o to, co nie szkodzi klubowi i nie godzi w interesy strategicznego sponsora.

PS
Kiedyś byłem przeciwny pomysłowi ul. Pera Jonssona (inicjatywa Stowarzyszenia „Krzyżacy”). Po czasie doszedłem jednak do wniosku, że niepotrzebnie przeciwko tej inicjatywie oponowałem i szukałem „lepszego rozwiązania”. To przecież właśnie kawał naszej historii i to, co nosimy w sercu. A nikt przecież nie powiedział, że to jedyna taka akcja. Jestem pewien, że z czasem toruńscy kibice uhonorują i innych zawodników tworzących historię naszego klubu. Właśnie takich inicjatyw potrzebuje toruński żużel. Bo dzięki nim pokazujemy, co nosimy w sercu, bo dzięki nim historia będzie pielęgnowana, bo dzięki nim władze klubu mają świadomość, że speedway w Toruniu nie rozpoczął się jesienią 2006 roku.

Są to też inicjatywy, które w żaden sposób nie godzą w interesy sponsorów, a więc i klubu.

A zmiana nazwy? Pozostanie problematyczna i osobiście będę jej przeciwny, o ile Roman Karkosik nie obieca wieczystego wsparcia dla toruńskiego żużla przy jednoczesnym zrzeczeniu się sponsorskiej nazwy, na rzecz tej, którą w sercach nosimy.

Unibax 2011 – Jacek Gajewski

Już dawno chciałem napisać, co mnie boli i jakie są powody niskiej frekwencji na meczach Unibaksu Toruń, jednak w trakcie sezonu ciężko mi się było za to zabrać, chociaż już tekst był gotowy, bo nie bardzo miałem ochotę „kopać” moją ukochaną drużynę (dyskusje na forach się nie liczą). Ale chyba pora zacząć i zaczynam… cykl artykułów z serii „Unibax 2011 – …”.
Jacek Gajewski powrócił do Torunia wraz z nastaniem ery Unbiaksu. Pełni w klubie funkcję managera. Nie wiem do końca z czym to się wiążę, może Pan Jacek pełni ważną rolę przy podpisywaniu kontraktów, czy pozyskiwaniu sponsorów. Jeśli tak, mam nadzieję, że robi to dobrze i będzie się zajmował tym w przyszłości.

Wiem za to, co Jacek Gajewski robi na pewno. Prowadzi drużynę „toruńskich Aniołów” w rozgrywkach Speedway Ekstraligi. I według mnie zupełnie nie odnajduje się w tej roli. Niestety ze szkodą dla toruńskiej drużyny, a co gorsza toruńskich juniorów. Konsekwencje tego odbijają się na zespole nie tylko w poszczególnych spotkaniach, ale dadzą o sobie znać również w przyszłości.

Następcy Krzyżaniaka, Kowalika, Jagusia nie rodzą się codziennie. Dwóch pierwszych już na żużlu się nie ściga. Wiesław Jaguś powoli zbliża się do końca swojej kariery. Adrian Miedziński zamiast robić postępy zatraca się w przeciętności, a Karol Ząbik po drodze zgasł zupełnie. I tak z czasów Apatora Toruń, drużyny uwielbianej przez kibiców, m.in. za to, że jeździła wychowankami, pozostaje powoli wspomnienie. Era Unibaksu, to coraz liczniejsza armia zaciężna, odbierająca miejsce w składzie toruńskim wychowankom (mimo widocznych postępów i niekiedy osiągnięć godnych ekstraligowego zespołu). I tak trenerska praca Jana Ząbika skutecznie torpedowana jest właśnie przez „postać” Jacka Gajewskiego.

To Jacek Gajewski z uporem maniaka stawia na obcokrajowców, czy już wykreowane gwiazdy toruńskiego klubu. Nawet mimo ich fatalnej dyspozycji. I nie chodzi tylko o wczorajszy półfinałowy mecz z Unią Leszno. Chociaż Emil Pulczyński zaprezentował się bardzo dobrze w swoim pierwszym starcie – myślał, wybierał dobre ścieżki w efekcie zdobył pozycję – musiał się spakować po pierwszym starcie. Nieważne było, że Adrian Miedziński popełniał fatalne błędy na trasie i to on powinien być zastępowany przez Warda. Dla managera ważne było, że Emil Pulczyński nie wygrał pierwszego biegu, więc do walki się nie nadawał. Niechęć Jacek Gajewski toruńskiemu juniorowi okazywał już wcześniej. Poprzedni pojedynek z Unią Leszno Pulczyński rozpoczął dwoma zwycięstwami. Po jednej wpadce w trzecim starcie stracił miejsce w składzie. Dziwne? Podobnie mogłoby być w rekordowym dla Emila meczu przeciwko wrocławskiej drużynie. Torunianin po dwóch zwycięstwach zaliczył małą wpadkę przywożąc jeden punkt. Efekt? Zmiana, na szczęście presja kibiców, oraz niewykorzystana przez Warda szansa doprowadziły do ponownych startów Emila. A czy Pulczyński już wcześniej mógł osiągnąć formę i umiejętności umożliwiające mu objeżdżanie Jasona Crumpa i robienie w meczu play-off 13 punktów? Pewnie tak, gdyby Jacek Gajewski dawał mu szansę na jazdę. Było kilka takich spotkań. Nie we wszystkich błyszczał Darcy Ward, a już na pewno odmówić Pulczyńskiemu startu nie można było w pojedynkach, w których Unibax się zwyczajnie kompromitował. Żaden doświadczony zawodnik naszej drużyny nie jechał dobrze (chociażby porażki w Lesznie i Zielonej Górze).

Trudno powiedzieć, by Jacek Gajewski uwziął się na Emila Pulczyńskiego. Po prostu „ten typ tak ma”. W sezonie 2007 w finałowych pojedynkach z „leszczyńskimi Bykami” ofiarą managera był Alan Marcinkowski. Mimo dobrego występu w Lesznie (5 punktów, 2 dobre starty, trzeci nieudany i od razu zmiana). W rewanżu w Toruniu oglądał z parku maszyn występy zakontraktowanego na ostatnią chwilę Steve’a Johnstona. Doprawdy zadziwiające./p>

Reasumując.

Jackowi Gajewskiemu brak charyzmy, by w nieudanych meczach zastępować „gwiazdy” juniorem, by ten nabierał doświadczenia.

Brak mu też odwagi, by na juniora, który pokazał się z dobrej strony, stawiać w meczach o stawkę.

Jacek Gajewski nie tylko „przegrywa” przez to niektóre mecze, jak ten wczorajszy chociażby, ale i blokuje rozwój zawodników. Zawodników, którzy mogliby stanowić w przyszłości o sile tej drużyny. Pora ustąpić i oddać prowadzenie zespołu Janowi Ząbikowi!