Piracka paranoja

O tym, jak księgowość chce wygrać z marketingiem. Tylko czy słusznie?

Pomijając ACTA, PIPA, SOPA, zastanawia mnie ta zaciekłość walki z piractwem. Owszem, jest niekiedy szkodliwe, tak jak i niekiedy powoduje straty u wydawców. Przede wszystkim wtedy, kiedy jakaś firma pracuje i zarabia na pirackim oprogramowaniu.

Spójrzmy teraz na muzykę. Radio, czy muzyczne stacje telewizyjne (które bardziej się poświęcają w obecnych czasach głupkowatym programom i emitowaniem seriali) nie są dla odbiorcy najlepszym miejscem na poznawanie muzyki. Takim miejscem obecnie jest Internet. Daje możliwość łatwego i szybkiego dotarcia do utworu. Przesłuchania go, podzielenia się z innymi użytkownikami sieci. Np. znajomymi na portalu społecznościowym. Czy takie dotarcie do odbiorcy/klienta/słuchacza jest gorsze od radiowego? Gdyby nie Internet, wielu ludzi o wielu utworach nigdy by nie usłyszało.

  • Jak można odrzucać takie narzędzie reklamy?
  • Skąd przypuszczenie, że każdy przesłany w sieci plik muzyczny zamieniłby się w zakupioną płytę?
  • Skąd przypuszczenie, że wydamy choćby grosz na album, którego nie mieliśmy okazji usłyszeć?

Absurdalne myślenie, które może towarzyszyć tylko księgowym. Jakoś rynek muzyczny ma się dobrze, ba, nawet winyl odżył. Swego czasu Metallica walczyła z Napsterem. Wygrała… dziś sama każdy nowy album udostępnia na swojej stronie do przesłuchania – jako jedni z nielicznych zrozumieli czym jest Internet. Piraci jedni!

A filmy i seriale? Czy kina mają się tak źle, płyty DVD i Blu-Ray nie schodzą z półek? To trochę inna rozrywka, nie tak wielokrotnego użytku jak muzyka, więc tutaj można zrozumieć obawę o utratę dochodów z powodu pirackich kopii filmów. Ale czy to do końca tak jest? Nie po to ludzie kupują sobie dobre telewizory, zestawy 5.1 by oglądać film w niskiej jakości.

Spójrzmy przy tym na dostępność. Często seriale/filmy emitowane są tylko, w niektórych krajach, lub emitowane ze sporym opóźnieniem. Na nośniki nakładane są blokady regionalne.

Kiedy jeszcze Internet nie istniał, granice były szczelniejsze, Kowalski ze Smithem nie mieli okazji się poznać i na co dzień, mimo dzielącej odległości, rozmawiać, pewnie nie stanowiłoby to szczególnego problemu. Ale dziś, Polak, Amerykanin, Francuz, Japończyk są sąsiadami. Dzięki Internetowi żyją w tym samym świecie, czerpią z tej samej kultury. Jeżeli w danym kraju twórcy nie wydadzą swojego dzieła, odbiorca nie będzie miał do niego legalnego dostępu, to co zrobi? Tak jak jego kolega z innego kraju chce żyć w tej samej sferze kulturowej, być tak samo na bieżąco ze wszystkim co się na świecie dzieje. Czy to takie dziwne, że dostanie wtedy piracką kopię od kolegi z innego kraju? Skoro twórca/wydawca w tej globalnej wiosce zignorował swoich klientów, to niech się nie dziwi, że zdobyli jego pracę w inny sposób.

Bardzo jestem ciekaw ile z pirackiego obrotu serialami i filmami wynika ze zwyczajnego braku dostępności.

Kolejna sprawa, to traktowanie klienta z pogardą. Ile to już razy trafiłem w sklepie na film na Blu-Ray z dźwiękiem polskim w standardzie 2.0 (to jest to Wasze high definition, po to kupiłem kino domowe?). Albo braku jakichkolwiek tłumaczeń w materiałach dodatkowych, czy też z idiotyzmami typu napisy i lektor działający na raz bez możliwości wyłączenie jednej z tych wersji językowych. Zdegradowaniu jakości dźwięku w stosunku do wydań zagranicznych przy jednocześnie wyższej cenie (ostatnio wydane Gwiezdne Wojny). Serio? Mamy za to płacić? Macie nas za idiotów? Niech sobie zalega na półkach. Klient takim frajerem nie jest. To nie oznacza od razu, że coś się nie sprzedaje, bo można pobrać piracką wersję.

Nie wspominając o zmuszaniu klientów, którzy wydali niekiedy spore pieniądze, do oglądania reklam, spotów anty-pirackich i innych bzdur. Nie za to chcemy płacić. Ciekawe kiedy wydawcy muzyczni zaczną wciskać reklamy między kolejne utwory…

Gry komputerowe na zakończenie. Ile to razy zdarzyło się komuś kupić grę, która nie działa, albo działa źle mimo spełnienia wymagań sprzętowych i systemowych? No sami powiedzcie. I znów. Poważnie, mamy za to płacić? Mamy płacić za to, że testujemy czyjś produkt? Może pora, by firmy płaciły za poniesione przez graczy straty moralne. Nie po to odkładamy pieniądze, siadamy w końcu z nową grą do komputera, żeby przeżyć wspomniane rozczarowanie.

Albo brak wersji demonstracyjnych. To tak jak z muzyką. Jeleni szukacie? Mamy niekiedy wydać 150 zł za „nie wiemy co to”? Takie zdziwienie, że ludzie wolą w takiej sytuacji najpierw sprawdzić wersję piracką, traktując ją jako swego rodzaju demo?

Patrząc na problem piractwa widzę problem wielkich korporacji. Przerabiają kulturę na produkt. Funkcjonują w przeświadczeniu, że mamy to kupić, że mamy to kupić nawet jak jest byle jakie, nawet wtedy kiedy nie wiemy co kupujemy. Pożerają świat, marzą o tym, by człowieka ograniczyć, by nie mógł sam decydować, wybierać tego co chce i kiedy chce. Forsują porozumienia typu ACTA, by zyskać nad ludźmi jeszcze większą kontrolę, a i przy okazji wyeliminować przyszłą powstającą konkurencję. Skoro chcą bez sądu kogoś wyeliminować, bo „podejrzewają go o naruszenie praw autorskich”… nie żyjemy w wolnym i demokratycznym świecie.

Rozczarowanie kinomana

Zawsze mnie zastanawiało, komu bardziej zależy: widzowi, na obejrzeniu filmu, czy dystrybutorowi na zarobku. W Polsce – co dziwne – chyba tylko temu pierwszemu. W dobie internetu, w czasach, kiedy pewne granice dawno nie istnieją, przytłacza się widza reklamami filmów, zapowiedziami, masą informacji, po czym każe mu się czekać na polską premierę kilka miesięcy dłużej. Trzeba przy tym pamiętać, że dla sporej grupy ludzi pobieranie filmów z internetu nie jest moralnie naganne, ani nie traktują tego jako typową kradzież, jak chociażby kradzież samochodu. Słyszałem kiedyś w telewizji tłumaczenia jakiegoś dystrybutora, że film, jeśli mnie pamięć nie myli, „Slumdog. Milioner z ulicy” nie cieszyłby się w polskich kinach popularnością, gdyby pokazano go przed Oskarową galą. W niektórych przypadkach takie tłumaczenia można przyjąć, ale niestety polscy kinomani nagminnie są traktowani jako widzowie gorszej kategorii. Mało kiedy filmy w Polsce mają premiery równo lub blisko ze światowymi, że wspomnę tu chociażby ostatnie dzieła Clinta Eastwooda. W kinie to już postać legendarna, zarówno jako aktor jaki i reżyser. Ma swoją rzeszę odbiorców, którzy pójdą na jego filmy w ciemno, a i dla innych fanów kina nie jest to postać anonimowa. Premiery kilku ostatnich filmów Eastwooda odbyły się u nas mniej więcej 3 miesiące po światowych.

W kinie science-fiction ostatnio posucha, rzadko kiedy trafia się coś dobrego. Niedawno premierę miał nowy „Star Trek”, to jedno z najbardziej znanych i rozbudowanych uniwersum kina s-f. Chyba nie trzeba tego nikomu tłumaczyć: gros filmów i seriali o tym tytule zrobiło swoje. Mile zaskoczony byłem widząc, że polska premiera odbędzie się równo ze światową. Moja radość trwała jednak bardzo krótko. Jak już jednak wspomniałem, chyba tylko widzowi zależy na kinie, bo w moim ponad 200 tysięcznym mieście Toruniu „Star Treka” postanowili nie pokazywać. Mam nadzieję, że chociaż „Avatar” Jamesa Camerona pojawi się w toruńskim kinie – w końcu facet odpowiada za dwa pierwsze „Terminatory”, „Obcy – decydujące starcie”, czy chociażby „Tytanika” (pozdrowienia dla Cinema City w tym miejscu!). Może jednak lepiej pozostać sceptycznym?

W moich oczach maluje się obraz słabo zapełnionych sal kinowych. Nie pamiętam już, kiedy widziałem komplet widzów na jakimś seansie. Z jednej strony na każdym kroku zachęca się nas do obejrzenia filmu, z drugiej każe czekać nań w nieskończoność. Niektórym czekanie na film spowszednieje na tyle, że odechce im się oglądać, inni przegapią, bo zapomną, że to dopiero za trzy miesiące. Część pewnie natrafi na fora internetowe, na których nieopatrznie ci, którzy pobrali filmy z internetu, lub obejrzeli za granicą, zdradzą fabułę. I po co wtedy taki film oglądać? A czytając o filmach nietrudno o takie „niespodzianki”. Na samym końcu pewnie jeden dystrybutor z drugim, czy jakiś tam szef multikina, podniosą larum, że w Polsce to tylko piractwo, a sami sobie nie będą mieli niczego do zarzucenia. W końcu swoją pracę wykonują doskonale i tylko ja głupi nie wiedzieć czemu nie obejrzałem „Star Treka”, a „Oszukaną” Clinta Eastwooda zwyczajnie przegapiłem.

PS
Ciekawe, czy są jakieś statystyki pirackiego pobierania filmów. „Star Trek” wygrałby w Polsce? W końcu Toruń nie był jedynym takim miastem. Jeszcze raz pozdrawiam Cinema City.

PS2
Właśnie sprawdziłem niszowe „Nasze Kino”. Nigdy tam nie byłem, ale wygląda na to, że 10 lipca pokażą „Star Treka”. Kto by pomyślał? Pewnie nikt i mało kto je odwiedza. Chociaż może to i krzywdząca opinia, ale zgaduję, że większość ludzi tak się do multikina przyzwyczaiła, że nie pamięta już o „Naszym Kinie”…