Zawsze mnie zastanawiało, komu bardziej zależy: widzowi, na obejrzeniu filmu, czy dystrybutorowi na zarobku. W Polsce – co dziwne – chyba tylko temu pierwszemu. W dobie internetu, w czasach, kiedy pewne granice dawno nie istnieją, przytłacza się widza reklamami filmów, zapowiedziami, masą informacji, po czym każe mu się czekać na polską premierę kilka miesięcy dłużej. Trzeba przy tym pamiętać, że dla sporej grupy ludzi pobieranie filmów z internetu nie jest moralnie naganne, ani nie traktują tego jako typową kradzież, jak chociażby kradzież samochodu. Słyszałem kiedyś w telewizji tłumaczenia jakiegoś dystrybutora, że film, jeśli mnie pamięć nie myli, „Slumdog. Milioner z ulicy” nie cieszyłby się w polskich kinach popularnością, gdyby pokazano go przed Oskarową galą. W niektórych przypadkach takie tłumaczenia można przyjąć, ale niestety polscy kinomani nagminnie są traktowani jako widzowie gorszej kategorii. Mało kiedy filmy w Polsce mają premiery równo lub blisko ze światowymi, że wspomnę tu chociażby ostatnie dzieła Clinta Eastwooda. W kinie to już postać legendarna, zarówno jako aktor jaki i reżyser. Ma swoją rzeszę odbiorców, którzy pójdą na jego filmy w ciemno, a i dla innych fanów kina nie jest to postać anonimowa. Premiery kilku ostatnich filmów Eastwooda odbyły się u nas mniej więcej 3 miesiące po światowych.
W kinie science-fiction ostatnio posucha, rzadko kiedy trafia się coś dobrego. Niedawno premierę miał nowy „Star Trek”, to jedno z najbardziej znanych i rozbudowanych uniwersum kina s-f. Chyba nie trzeba tego nikomu tłumaczyć: gros filmów i seriali o tym tytule zrobiło swoje. Mile zaskoczony byłem widząc, że polska premiera odbędzie się równo ze światową. Moja radość trwała jednak bardzo krótko. Jak już jednak wspomniałem, chyba tylko widzowi zależy na kinie, bo w moim ponad 200 tysięcznym mieście Toruniu „Star Treka” postanowili nie pokazywać. Mam nadzieję, że chociaż „Avatar” Jamesa Camerona pojawi się w toruńskim kinie – w końcu facet odpowiada za dwa pierwsze „Terminatory”, „Obcy – decydujące starcie”, czy chociażby „Tytanika” (pozdrowienia dla Cinema City w tym miejscu!). Może jednak lepiej pozostać sceptycznym?
W moich oczach maluje się obraz słabo zapełnionych sal kinowych. Nie pamiętam już, kiedy widziałem komplet widzów na jakimś seansie. Z jednej strony na każdym kroku zachęca się nas do obejrzenia filmu, z drugiej każe czekać nań w nieskończoność. Niektórym czekanie na film spowszednieje na tyle, że odechce im się oglądać, inni przegapią, bo zapomną, że to dopiero za trzy miesiące. Część pewnie natrafi na fora internetowe, na których nieopatrznie ci, którzy pobrali filmy z internetu, lub obejrzeli za granicą, zdradzą fabułę. I po co wtedy taki film oglądać? A czytając o filmach nietrudno o takie „niespodzianki”. Na samym końcu pewnie jeden dystrybutor z drugim, czy jakiś tam szef multikina, podniosą larum, że w Polsce to tylko piractwo, a sami sobie nie będą mieli niczego do zarzucenia. W końcu swoją pracę wykonują doskonale i tylko ja głupi nie wiedzieć czemu nie obejrzałem „Star Treka”, a „Oszukaną” Clinta Eastwooda zwyczajnie przegapiłem.
PS
Ciekawe, czy są jakieś statystyki pirackiego pobierania filmów. „Star Trek” wygrałby w Polsce? W końcu Toruń nie był jedynym takim miastem. Jeszcze raz pozdrawiam Cinema City.
PS2
Właśnie sprawdziłem niszowe „Nasze Kino”. Nigdy tam nie byłem, ale wygląda na to, że 10 lipca pokażą „Star Treka”. Kto by pomyślał? Pewnie nikt i mało kto je odwiedza. Chociaż może to i krzywdząca opinia, ale zgaduję, że większość ludzi tak się do multikina przyzwyczaiła, że nie pamięta już o „Naszym Kinie”…